The news are in Polish. They won't be translated. Sorry.
12-13.05.2012
Mückencup 2012
Magdeburg. Jego prawo lokacyjne było swego czasu bazą dla większości polskich miast. Twierdza, w której osadzono Piłsudskiego i z której 10 listopada 1918 wrócił do Warszawy. Imponująca katedra i Grüne Zitadelle Hunderwassera... Taaak, to też może kojarzyć się z Magdeburgiem. Ale my pojechaliśmy tam biegać za dyskiem na majowym turnieju Mückencup.

Na położony kilka kilometrów od centrum miasta stadion Neue Welt część z nas dojechała już w piątek po południu. Wybór obiektu zasługuje na duży plus. Po pierwsze – boiska, spanie i impreza w jednym miejscu, a centrum w zasięgu spaceru. Dużą przyjemność sprawiła nam gęsta świetnie utrzymana murawa, jakiej nasze korki często nie doświadczają (zapraszamy na RJP). Jakość życia podniosły też lśniące czystością prysznice i sanitariaty.

Gdy drugi nasz samochód pod Poznaniem przedzierał się przez burzę, pierwsza ekipa doświadczała już sportowych emocji na meczu szczypiornistów, gdzie trafiliśmy przypadkiem po spacerze i nieplanowanej, nieco wymuszonej objazdowej wycieczce po mieście. Stadion pełen kibiców, kolorowa oprawa, sportowa agresja na boisku i grillowane kiełbaski przed wejściem – z tego wszystkiego tylko jeden element pojawił się podczas nadchodzących dwóch dni rozgrywek ultimate.

W sobotni poranek spotkaliśmy się już w pełnym składzie: Piotr (ostatni kawalerski turniej!), Pawłow, Kuba N., Zosia, Adam, Karolina (ostatni narzeczeński turniej!), Kuba R., Uli oraz Piotr C., nasz znakomity łódzko-hamburski pick-up. Na początek mieliśmy do rozegrania pięć meczy grupowych, trwających po 25 minut, bez cup pointa i z możliwością remisów, w formule 7/7 z min. jedną dziewczyną na linii.

Pierwszy mecz z drużyną Göttinger 7 poszedł gładko. Wykorzystując braki w ich obronie i zyskując na dropach przeciwników zakończyliśmy mecz z wynikiem 7:2, mimo że Piotrek C. uczył się naszej obrony zupełnie na świeżo. Dobry spiryt po obu stronach, chociaż na minus policzyć trzeba „spasiba” rzucone przy przybijaniu piątek.

Kolejny mecz, z późniejszymi zwycięzcami turnieju Endzonis z Rostocka, nieco popsuł nam humory. Mimo że udawało nam się przechodzić ich mocną obronę, posuwać się do przodu swingując albo kraszując ciasnego cupa, często traciliśmy dysk przez dropy. Przez to nie zdobyliśmy żadnego punktu i choć przeciwnicy nie byli poza naszym zasięgiem, a mecz sprawiał wrażenie wyrównanego, to skończył się kiepskim dla nas wynikiem 0:5. Warto jednak przypomnieć znakomity brake Pawłowa do Adama, mimo ciasnego markowania ultraszybkiego kapitana przeciwników.

Mecz z Drehst'n Deckel zaczął się od naszych dwóch punktów, po czym Drezno zdobyło 4 punkty z rzędu, my kolejny, i o ostatni walczyliśmy co sił, uzyskując w efekcie remis 4:4. Drehst'n Deckel, którzy ostatecznie zajęli drugie miejsce na turnieju, chwalili po meczu nasz handling i naszą obronę, sami też zresztą grali ciekawie, bez cupa, z markerem i dwoma pouczami. Spirytowo bardzo dobry mecz, mimo poważnego zderzenia w zonie przy próbie łapania longa, które dla Zosi skończyło się obitą twarzą, ale i nawiązaniem znajomości z drużyną przeciwników, dopytujących do końca turnieju o stan szczęki.

Remisem skończył się także mecz z organizatorami turnieju – Schleudertrauma. Początkowo wygrywaliśmy 4:2, nie zdobyliśmy jednak kolejnego punktu, nastąpiło przejęcie, nie zablokowaliśmy szybkiego give'n'go po linii, przeciwnicy zdobyli punkt, a potem grając z wiatrem kolejny na 4:4. Wynik zdecydowanie nie zaspokoił naszych ambicji. Słaba gra była zapewne efektem braku obiadu, czym podeszli nas organizatorzy;) Na wspomnienie zasługuje znakomity pull Adama, po którym przeciwnicy musieli zaczynać z końca swojej zony.

Mecz z DiscUrs (Berlin) początkowo wydawał się wyrównany, zdobyliśmy po 2 punkty. Potem jednak konsekwentnie graliśmy naszą zoną, z którą przeciwnicy mieli duży problem mimo wsparcia jednej szczególnie dobrej handlerki. My z kolei łatwo przechodziliśmy ich nieco dziurawego cupa i w efekcie odskoczyliśmy na 5:2. W tym meczu nastąpiło kolejne poważne zderzenie – po naszej stracie dysku i rzuconym przez przeciwników haku, Pawłow ruszył bronić zony, nie dostrzegłszy biegnącego obok Tyma. W tym przypadku to nasz zawodnik wyszedł cało, a Tym przez wybity bark więcej już tego dnia nie zagrał. Również to zderzenie zaowocowało znajomościami, pogłębionymi od razu po meczu, a także później na imprezie.

Niestety dwa remisy i porażka sprawiły, że z grupy wyszliśmy na trzecim miejscu, tracąc szansę na górny pool. W tym miejscu wspomnieć musimy o jedynej praktycznie rzeczy, która organizacyjnie na turnieju nie zagrała, czyli o rozpisce. Trzyrundowa drabinka została pomyślana tak, że w jednym półfinale przeciwko sobie zagrały zespoły z trzecich miejsc, a w drugim te z czwartych - czyli rozegrano mecze, które powinny być właściwie dopiero meczami o miejsca. Nie zagrało też na naszą korzyść początkowe rozstawienie drużyn – do naszej grupy trafiły te zdecydowanie lepsze.

Ostatni sobotni mecz i dwa mecze rozegrane w niedzielę pokazały, że walka o miejsca 5-8 nie powinna stać się naszym udziałem. Wygrana z drużyną Deine Mudder, w której grało wielu początkujących zawodników, przyszła nam łatwo. Zdobyliśmy szybkie punkty, oni kilka razy stracili dysk w swojej zonie (niestety bez naszych callahanów), i w efekcie mecz skończył się wynikiem 9:1 dla nas. Beerrace'a nie wygraliśmy, ale ostatni też nie byliśmy... prawie;) Grill, wycieczka do miasta, cytrynowe piwo, mecz piłki nożnej puszczony z rzutnika – tak dla niektórych skończyła się sobota, natomiast Zosia i Pawłow godnie reprezentowali RJP na imprezie.

W niedzielę rano spotkaliśmy się z kolejną drużyną z Berlina – Hundflachwerfen. Nasi przeciwnicy mieli bardzo duży skład, jednak wygrana również przyszła nam dosyć łatwo, chociaż wiadomo jak to bywa w niedzielne poranki. Rewelacyjnym flow szybko zyskaliśmy 8 punktów, bez haków, a ostatecznie mecz zakończył się wynikiem 13:2. Jak podsumował jeden z przeciwników - my zdobyliśmy dużo szybkich punktów, oni dwa bardzo trudne.

Ostatnim naszym meczem potwierdziliśmy, że znaleźliśmy się w złym poolu. Bardziej skoncentrowani niż w pierwszym meczu pokonaliśmy DiscUrs 11:4. Gwiazdą spotkania był Kuba R. Pawłow znów zderzył się z Tymem, co na szczęście tym razem wzbudziło nie ból, lecz ogólne rozbawienie. Uli w tym meczu zagrał trochę krócej, ale za to namalował piękny obrazek, łączący jeden z magdeburskich symboli z frisbee – dzięki Uli, podczas końcowej ceremonii Twoje dzieło znikło jako jedno z pierwszych.

Turniej zakończył się finałem Endoznis - Drehst'n Deckel, wygranym przez drużynę z Rostocku. RJP zajęło 5. miejsce. Choć nie jest to miejsce, które by nas jakoś szczególnie satysfakcjonowało, to z wyjazdu wszyscy jesteśmy bardzo zadowoleni. Po pierwsze – dobra organizacja turnieju, wygodny i przyjemny stadion, ładna pogoda (mimo chłodu praktycznie stale przyświecało nam słońce). Poza tym nieźle graliśmy: byliśmy zgrani (gratulacje dla Piotra C. za szybkie załapanie obrony), mimo wiatru praktycznie nie mieliśmy dropów, wyjmowaliśmy świetne dyski (gratulacje dla Kuby R., Piotrka C. i Pawłowa), handlingiem przechodziliśmy całe boisko, łamiąc cupy (Piotr, Adam, Karolina, Kuba N. - brawo). Handling doceniali też zresztą nasi przeciwnicy, chwaląc ją po meczach na równi z obroną. Dobrą atmosferę w drużynie wprowadzali Adam z Karoliną, przeszczepiając nam luz nabyty zapewne od Uncle John's Band podczas turnieju w Chraście, na którym byli tydzień przed Magdeburgiem. Na całym turnieju panowała zresztą tak luźna i przyjazna atmosfera, że trudno byłoby się spinać – i za to właśnie lubimy niemieckie turnieje.
wyniki